Baśka nieustannie rzucała w
powietrze przekleństwa na zmianę z różnymi przedmiotami, o które co rusz się
potykała. Zaspana nie zarejestrowała, którą nogą wstała tego dnia z łóżka, ale
mogła dać sobie uciąć obie za to, że lewą. Wszystko tego dnia było nie tak.
Najpierw omal nie zginęła, powalona przez spadający karnisz, gdy próbowała rozsunąć
zasłony w oknie, by za chwilę dokonać odkrycia, że w słoiku po kawie nie
zostało ani ziarenko. A ponoć im dalej w las, tym więcej grzybów. Czy tam problemów…
- Super – warknęła, a ręce opadły
jej ze zrezygnowania.
Sięgnęła leżącą na podłodze bluzę od
dresu i naciągnęła ją na poszarzały podkoszulek. Wyszła z domu, z hukiem
zamykając za sobą drzwi. Po cichu liczyła na to, że o tak wczesnej godzinie
sklep będzie względnie pusty i nikt nie zorientuje się, że krótkie spodenki w
kolorową kratkę wchodzą w skład stroju nocnego, a nie wyjściowego.
Pomyliła się. Market pełen był
robiących zakupy ludzi. I bynajmniej nikt z nich nie miał na sobie piżamy.
Najwidoczniej dla większość społeczeństwa dwunasta w południe to czas
najwyższy, by zwlec się z łóżka, skompletować garderobę i rozpocząć
funkcjonowanie.
Baśka przez chwilę stała przy
wejściu i ciągnąc do dołu przykrótkie nogawki szortów zastanawiała się, czy nie
powinna przypadkiem natychmiast stamtąd uciekać. Jednak ogromne zapotrzebowanie
na kofeinę zwyciężyło z poczuciem wstydu.
Dziewczyna szybkim krokiem
przemierzała sklepowe alejki, mając wrażenie, że wszyscy przyglądają jej się z
politowaniem znad opakowania szynki konserwowej. Próbowała choć trochę osłonić
się koszykiem zakupowym, ale na niewiele się to zdało. Nogi wciąż miała prawie
gołe, a jej szorty wyglądały jak po młodszej siostrze.
Gdy udało jej się wreszcie dotrzeć
do działu z kawą, przez chwilę pomyślała, że jednak los nie nienawidzi jej aż
tak bardzo. Jej ulubiona, nie dość, że na co dzień jedna z najtańszych, to
jeszcze w promocji! Ochoczo chwyciła dwa opakowania i niosąc je niczym trofeum
podążyła w stronę kasy. Była już tuż-tuż, ale nagle dostrzegła coś, co
sprawiło, że schowała się za najbliższym filarem. Ostrożnie wyjrzała zza niego
i… miała rację. Pomarańczowa bluza, rozczochrana czupryna i dumny profil z
okularami w drucianych oprawkach na pewno należał do Michała Kubiaka.
Baśka zaklęła pod nosem. Spędziła w
Jastrzębiu całkowicie spokojne dwa tygodnie, podczas których radośnie hasała po
zielonych łąkach i łapała motyle. Tudzież pracowała przez pół dnia, a przez
drugie pół wylegiwała się w łóżku. W każdym razie czuła się dobrze i była
totalnie zadowolona ze swojej samotności. Aż tu nagle pojawił się ktoś, kogo
właściwie nie znała, ale kto miał twarz przywołującą nienajlepsze wspomnienia.
Zaczęła powoli przesuwać się w
kierunku klientów tłumnie zgromadzonych w końcu sklepu. Czuła się niczym
żołnierz w okopach, prawie czołgając się pod ustawionymi pośrodku hipermarketu
koszami, jednocześnie starając się nie spuszczać z oczu jaskrawych pleców
Kubiaka. Gdyby tylko zmieniła te przykrótkie szorty na bojówki z motywem moro i
pomalowała sobie twarz zieloną farbą, przebywający przypadkowo w sklepie
dowódca wojskowy mógłby ją wziąć za swojego szeregowego.
Stanąwszy przy kasie odetchnęła z
ulgą. Może i kolejka posuwała się powoli, ale w tłumie ludzi czuła się
względnie bezpiecznie.
- Coś jeszcze? – zapytała kasjerka.
- Marlboro
czerwone – odparła Baśka. – Póki jeszcze mnie na nie stać.
Podała kobiecie odliczone pieniądze,
rzuciła krótkie dziękuję, zgarnęła
zakupy i czym prędzej zniknęła z terenu sklepu. W drodze do domu nie zatrzymała
się nawet na chwilę, choćby po to, by odpalić papierosa.
Usiadła na twardym krześle i
wyciągnęła nogi, opierając je o blat kuchennej szafki. Zapach kawy i
papierosowy dym wciągany do płuc powoli koiły nerwy. Zastanawiała się, jak to
możliwe, że spośród tylu ludzi, akurat on jeden musiał znaleźć się w tym samym
miejscu i o tej samej porze, co ona. Drugi dzień z rzędu.
***
Pomimo niemalże godziny spędzonej na
kuchence gazowej, zupa i tak była zimna. W dodatku smakiem przypominała
bardziej papier toaletowy niż ogórkową. Jednak biorąc pod uwagę, że na tamtą
chwilę Baśki nie było stać na nic lepszego, nie mogła narzekać.
Kiedy właśnie krzywiła się,
wkładając do ust trzecią łyżkę wodnistego żarcia, leżący na stole telefon
zaczął wibrować, wygrywając przy tym irytującą polifoniczną melodyjkę.
Dziewczyna drżącą ręką sięgnęła po komórkę, ale uspokoiła się, widząc migający
na zielono napis Bastek.
Sebastian był jej kolegą z pracy i
tak właściwie jedyną osobą, która do niej dzwoniła, nie licząc przedstawicieli
sieci komórkowej i pań o przemiłym głosie, próbujących wcisnąć jej
ubezpieczenie dla emerytów lub zapraszających na pokaz jakiejś supernowoczesnej
wyciskarki do bananów. Mimo tego cały czas obawiała się, że ktoś z rodziny
znajdzie gdzieś jej numer, a następnie zgarnie nocą z ulicy, by siłą zabrać ją
z powrotem do Wałcza.
- Serwus – rzuciła w słuchawkę, gdy
wreszcie udało jej się przełknąć zimną zupę.
- Baśka, jest
sprawa – zaczął Sebastian. – Młody złamał nogę, jedziemy do szpitala. Mogłabyś
mnie dzisiaj zastąpić przez godzinę?
- Jasne –
odparła.
W sumie nie miała nic lepszego do
roboty. Jej życie kręciło się tak naprawdę wokół pracy w barze i co jakiś czas
zaliczaniu resetujących imprez, z których pamiętała tylko moment przekroczenia
progu lokalu.
- Dzięki, za chwilę podrzucę ci
klucze.
- Do zobaczenia.
***
Przenikliwy dźwięk domofonu rozszedł
się po mieszkaniu. Baśka nacisnęła odpowiedni przycisk i uchyliła drzwi. Głośne
walenie podeszew glanów o schody poprzedziło pojawienie się w progu jej
mieszkania Sebastiana, postawnego mężczyzny o gęstej brodzie i proporcjonalnie
niewielkiej ilości włosów.
- Jeszcze raz wielkie dzięki –
powiedział, wciskając dziewczynie do rąk pęk kluczy. – Nie mam pojęcia ile to
potrwa, ale będę się streszczał.
- Nie ma sprawy.
– Schowała klucze do kieszeni i aż ugięła się pod ich ciężarem. To tylko bar, po co tam tyle zamków? –
Jak chcesz, to mogę zostać do końca.
- Nie, nie –
pospieszył z zaprzeczeniami. - Pracowałaś ostatnio non stop przez tydzień,
należy ci się trochę odpoczynku.
Baśka wzruszyła ramionami.
Faktycznie, ostatnimi czasy nie sypiała zbyt dużo. Całe noce spędzała w barze,
użerając się z tłumem pijanych ludzi. Jednak po kilku takich sesjach organizm
się przyzwyczaił i cztery godziny odespane w dzień wystarczały jej do w miarę
normalnego funkcjonowania.
- Na razie. – Bastek poklepał ją po
ramieniu i zbiegł schodami w dół, łomocząc niemiłosiernie podeszwami swoich
ciężkich buciorów.
Dziewczyna cofnęła się do
mieszkania. Miała niecałą godzinę do otwarcia baru, więc niechętnie dokończyła
zupę, która jeszcze bardziej wystygła, co wydawało się być niemożliwym i
niespiesznie zaczęła przerzucać leżące na podłodze kupki ubrań, szukając
czegoś, co było czyste, w miarę możliwości niewygniecione i nadawało się do
założenia.
Za to właśnie kochała pracę w barze.
Nie musiała siedzieć za biurkiem wciśnięta w sztywny garniturek i ze sztucznym
uśmiechem przyklejonym do twarzy udawać, że z miłą chęcią wysłuchuje skarg
ludzi. Tam wystarczyło, że miała na sobie zwykłą koszulkę i podsuwała kolejne
kieliszki jakiemuś pijanemu kolesiowi, jednym uchem wpuszczając jego żale, a
drugim je wypuszczając. Nikt nie wymagał nawet, żeby kiwała porozumiewawczo
głową.
Pochowała do kieszeni kurtki paczkę
papierosów, zapalniczkę, telefon i klucze do baru, a następnie wyszła z domu,
prawie zapominając o zamknięciu drzwi. Na przystanek pod blokiem, w którym
wynajmowała kawalerkę właśnie zajechał autobus. Baśka przyspieszyła kroku, chwaląc
w duchu swoją kobiecą intuicję, która tym razem zamiast ciężkich traperów
nakazała jej założyć tenisówki. Zajęła miejsce jak najbliżej drzwi, modląc się
przy tym, by siedzącemu na samym początku kanarowi nie przypomniało się nagle,
że powinien sprawdzić bilety. Ale przez całą drogę nikt nowy nie znalazł się na
pokładzie autobusu, więc i kontroler nie czuł się zobowiązany do wykonywania
swoich obowiązków.
Pod barem nikt nie stał, co wcześniej
zdarzało się już kilkukrotnie. Baśka z ulgą otworzyła drzwi, wiedząc, że ma
jeszcze kilka chwil spokoju. Zapaliła lampy, obrzucające przytłumionym światłem
porozstawiane po sali stoliki, rzuciła kurtkę na krzesło stojące za kontuarem i
włączyła muzykę. Tego dnia liczyła na niezbyt wielki ruch, bo bar nie
organizował żadnego koncertu, ani imprezy, podczas których zawsze zjawiało się
mnóstwo ludzi.
Pierwsi klienci pojawili się wraz z
całkowitym spłonięciem bletki trzymanego przez Baśkę papierosa. Dziewczyna od
razu zauważyła, że ten bar był kolejnym przystankiem na obranej przez nich
trasie.
- Jak masz na imię? – zapytał
najwyższy i najbardziej pijany członek grupy.
- Co podać? –
Baśka zignorowała jego pytanie.
- Monika! –
wykrzyknął odkrywczo jego kumpel, źle odczytując nazwę zespołu z koszulki
dziewczyny. – Możemy do ciebie mówić Monika?
- Nie – odparła,
chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że i tak zrobią, co zechcą.
- Sześć piwek,
Monisia – rzucił jeden z nich, gdy z najwyższym trudem policzył swoich
towarzyszy. – Tam sobie usiądziemy, dobra?
- Dobra.
Wyciągnęła spod lady sześć kufli i
zaczęła napełniać je piwem z dystrybutora. Gdy skończyła, położyła je na blacie
i zawołała do facetów, którzy rozsiedli się wygodnie przy stoliku:
- U nas jest samoobsługa!
- Monisia, nie
bądź taka i przynieś nam te piwka! – odkrzyknął ten wielki.
- Nie płacą mi
za kelnerowanie – odparła i zaczęła polerować kieliszki, ostentacyjnie
ignorując kolejne pokrzykiwania.
W końcu jeden z gości, najwidoczniej
spragniony i czujący alkoholowy niedosyt, postanowił ruszyć się z miejsca i
chwiejnym krokiem podszedł do baru. Wziął wszystkie sześć kufli w ramiona,
jakby obejmował oprocentowane i bardzo zimne dziecko, zaniósł je do stolika, wzbudzając
tym w barmance niesamowity podziw, po czym pokonał tę trasę jeszcze raz,
położył na kontuarze stos monet, pijackim głosem wybełkotał dziękuję i wrócił do swoich kolegów.
Zsumowanie ceny piw sprawiło mu niewiększy kłopot, niż balansowanie z pełnymi
szklankami, czym po raz drugi zaskoczył Baśkę.
Zgodnie z przypuszczeniami
dziewczyny, do baru nie ściągały tłumy klientów. Zjawiło się parę
kilkuosobowych grupek znajomych i jeden mężczyzna, z którym musiała wypić pół
butelki tequili, oszukując co drugą kolejkę, by przypadkiem nie wylądować pod
kontuarem.
- Znowu się spotykamy.
Na dźwięk tego głosu Baśka wcale nie
zareagowała radością.
- Czy ty mnie śledzisz? – Obróciła
się w stronę Kubiaka i wpatrywała się w niego z rękoma założonymi na piersi.
- Chciałabyś –
mruknął, mrużąc przy tym oczy. – Dziesięć piw. Dużych.
W chwili, gdy dziewczyna wyciągała
spod blatu kufle, drzwi baru otworzyły się i do środka wpadł zziajany Bastek.
- Sorki, trochę się to wszystko
przeciągnęło – powiedział, ściągając skórzaną kurtkę i wieszając ją na kołku
wbitym w ścianę obok wejścia na zaplecze.
- Jak z młodym?
– zapytała, napełniając piwem jeden z kufli. – Wszystko okej?
- Tak, założyli
mu gips i powiedzieli, że do wesela się zagoi – zaśmiał się. – Daj, dokończę
zamówienie. Możesz uciekać.
- Z
przyjemnością. – Baśka założyła swoją granatową kurtkę przeciwdeszczową. –
Cześć.
Jej wyjście nie uszło uwadze
pijanych gości, którzy na początku zamawiali sześć piw. Kilkoro z nich wstało,
nieomal nie przewracając stolika i na chwiejnych nogach ruszyli w jej kierunku.
- Monisia, już idziesz?! – darli
się. – Poczekaj, odprowadzimy cię!
Baśka poczuła na sobie zaniepokojone
spojrzenie Sebastiana, który już chciał jej ruszyć z pomocą, ale posłała mu
uspokajający uśmiech i kiwnęła ręką, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma
się czym martwić.
- Może cię podwiozę? – Kubiak
doskoczył do niej, a ton jego głosu był zdecydowanie milszy, niż chwilę temu. –
Pożyczę od kumpla wóz i…
- Nie, dzięki –
odparła.
- Jeszcze nic
nie piłem.
- Nie o to
chodzi. – Dziewczyna nie zatrzymywała się. – Poradzę sobie.
Wyszła z baru, zostawiając Michała w
środku. Niejednokrotnie wracała sama o zdecydowanie późniejszej godzinie i
jakoś jeszcze nic jej się nie stało. Idąc ciemną uliczką cały czas słyszała za
sobą ciężkie kroki pijanych facetów, ale nie przejmowała się nimi. Nogi plątały
im się tak bardzo, że prędzej dojdzie do ich bliskiego spotkania z chodnikiem,
niż z nią.
- Wsiadaj.
Tuż obok niej z piskiem opon
zatrzymał się samochód. Dziewczyna drgnęła przerażona, a serce podeszło jej do
gardła. Gdy zobaczyła, kto siedzi za kierownicą strach ustąpił miejsca złości.
- Przecież mówiłam, że nie chcę
twojej pomocy – wysyczała.
- Jest późno, a
ci goście nie wyglądają na twoich przyjaciół. – Kubiak dostosował prędkość
samochodu do obranego przez nią tempa.
Baśka zerknęła za siebie. Odległość
między nią, a pijaczkami zdecydowanie się zmniejszyła. Po raz trzeci ich nie
doceniła.
- Monika, nie uciekaj! – krzyczeli,
coraz bardziej przyspieszając kroku. – I tak cię dogonimy!
- Choć raz nie unoś się honorem i
wsiadaj do tego pieprzonego auta! – warknął Kubiak, otwierając drzwi od strony
pasażera.
Dziewczyna prawie czuła na sobie
alkoholowy oddech podążających za nią facetów, więc wahając się nieco, zdecydowała
się w końcu wsiąść do samochodu. Michał uśmiechnął się z satysfakcją i wcisnął
pedał gazu.
- Choć raz? – prychnęła. – Nie
spoufalaj się, gówno o mnie wiesz.
- Wystarczy na
ciebie spojrzeć – odparł. – Chociaż masz rację, w ogóle cię nie znam.
Baśka spojrzała na niego zdziwiona,
nie wiedząc, co ma na myśli.
- Monika? – Kubiak wybuchnął
śmiechem.
- Ach, to! –
Nawet ona nie potrafiła powstrzymać chichotu. – Po alkoholu ludzie mają
problemy z czytaniem – wskazała podbródkiem na swój podkoszulek z ogromnym logo
Metalliki.
- Okej, teraz
rozumiem – pokiwał głową. – Gdzie mam jechać?
- Na najbliższym
w prawo – powiedziała.
- Myślisz, że oni są niebezpieczni?
– zapytał.
- Spoko, twój
kumpel nie będzie musiał przerejestrowywać samochodu – zapewniła go. – Jak
wytrzeźwieją, to zapomną.
Zapanowała cisza. Tylko jakiś smętny
bluesowy kawałek cicho sączył się z radia.
– Zmieniłeś się – zauważyła Baśka.
- Ja? – zdziwił
się Kubiak.
- Tak, chyba, że
widzisz tu jeszcze kogoś – przytaknęła. – Jesteś trochę bardziej sympatyczny
niż w liceum.
- Trochę? –
Michał udawał oburzonego.
- Tyle, o.
Dziewczyna zmrużyła oczy i
wyciągnęła dłoń, układając palce w ten sposób, że kciuk i palec wskazujący
prawie się stykały.
- To tutaj? – zapytał, dojeżdżając
pod blok.
- Tak, dzięki. –
Baśka odpięła pasy.
- W takim razie
do zobaczenia – powiedział Kubiak i w odpowiedzi na jej zaskoczone spojrzenie
dodał: - Razem z chłopakami z drużyny bardzo lubimy ten bar.
Baśka uniosła jedną brew, rzuciła
krótkie ‘na razie’ i wysiadła z
samochodu. Gdy szła w kierunku drzwi do klatki schodowej, powoli zaczęło do
niej docierać, że właśnie złamała swoją podstawową zasadę niesprzymierzania
się, o ile nie jest to konieczne.
- Ej, Basia! – Kubiak odsunął szybę
od strony pasażera i przechylając się przez całą długość samochodu, wychylił
się przez okno. – A może dasz się zaprosić na kawę, co?
- Nie, raczej
nie – odparła.
- W porządku. – Michał wydawał się
być w ogóle nieporuszony odmową. – Trzymaj się.
Kubiak łamie ściany które buduje "monika" i to chyba dobrze, biorąc pod uwagę jej stan psychiczny ;p I mam wrażenie być może mylne że pijana szóstka da jeszcze o sobie znać, o.
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że trafiłam na tego bloga i to bardzo :)
OdpowiedzUsuńMam przeczucie, że Baśka tak łatwo się Kubiaka nie pozbędzie. Oby :D
Zdecydowanie chcę więcej i czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
[fighting--for--happiness.blogspot.com]
Baśka wciąż za bardzo unosi się honorem. Jest za bardzo pyskata i nieokiełznana, ale mi się to podoba! :)
OdpowiedzUsuń