Ślizgając
się na pokrytej kałużami i błotem ziemi, czując przy okazji, jak woda przecieka
jej przez buty, mocząc jednocześnie skarpetki, dobiegła do stojącego na
przystanku autobusu. Gdy zachrypniętym głosem upewniła się, że celem jego trasy
jest Jastrzębie-Zdrój, zajęła miejsce na samym końcu. Drzwi zamknęły się,
rozklekotany pojazd sapnął głośno i z warkotem silnika potoczył się po ulicy.
Baśka
wytarła rękawem kurtki zaparowaną szybę. Autobus nie rozwijał nawet w połowie
takiej prędkości jak kubiakowe infiniti, więc miała okazję lepiej przyjrzeć się
mijanym polom i obszarom zieleni. Nie żeby było co podziwiać – rozciągający się
za oknem krajobraz był tak samo rozmokły jak wnętrze dziewczyny.
Oparła
głowę o zimne szkło. Miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze, ale po jej
policzku nie popłynęła ani jedna łza, choć wybiegając z klatki Michała ledwo
widziała przez zasnute mgłą oczy. Była kompletnie odrętwiała. Wszystkie myśli i
emocje do tej pory kłębiące się w jej głowie skumulowały się gdzieś w okolicy
żołądka, a nogi miała jak z waty. Wiedziała, że w tym właśnie momencie każda próba
wstania o własnych siłach zakończyłaby się fiaskiem.
W
autobusie panowała taka cisza, że aż piszczało w uszach. Z radia nie leciała
muzyka, nie wydawało ono nawet żadnych brzęczących dźwięków, świadczących o
tym, że jest zepsute, nie prowadzono rozmów, bo i nie miał kto ich prowadzić,
gdyż oprócz Baśki podróż do Jastrzębia odbywały jeszcze tylko dwie osoby,
uzbrojone w słuchawki i siedzące w odległości czterech rzędów krzesełek od
siebie.
Za
każdym razem, gdy koła pojazdu natrafiły na jedną z licznych kolein, Baśka
podskakiwała na swoim miejscu, jak bezwładna kukła. Nie miała nawet siły, by
unieść rękę i odgarnąć włosy, choć te rozsypały się po całej jej twarzy i drażniły
oczy. Czuła się, jakby ktoś wepchnął ją w przepaść bez dna. Miała wrażenie, że
będzie tak spadać i spadać w nieskończoność, nie mogąc nawet krzyknąć.
-
To już ostatni przystanek. – Głos kierowcy przywrócił Baśkę do świata żywych. –
Musi pani wysiąść.
- Tak, jasne, przepraszam–
wychrypiała, otrząsnąwszy się i wstała nieporadnie. – Do widzenia.
Gdy
w końcu udało jej się wydostać z autobusu, co jakiś czas przytrzymując się
oparcia foteli, by uniknąć upadku, zaczęła nerwowo przetrząsać torebkę, sama
nie wiedząc, czego szuka. Potrzebowała po prostu trochę czasu, żeby się ogarnąć,
uświadomić sobie, gdzie jest i co się stało, a nie chciała stać bezczynnie na
przystanku i rozglądać się wokoło. Kierowca wpatrywał się w nią uporczywie.
W
jednej z przegródek natknęła się na samotnego papierosa. Czując nagły przypływ
ulgi wyciągnęła go i wsadziła sobie do ust. Gdy oprócz tego znalazła też prawie
pustą paczkę zapałek, zalała ją fala szczęścia. Jak na prawdziwą falę przystało
krótkotrwała, szybko przemijająca. Ręce trzęsły jej się tak bardzo, że nie była
w stanie wykrzesać ognia. Bezskutecznie pocierała pokrytą siarką główką zapałki
o draskę na opakowaniu. Podirytowana wyciągnęła zapalniczkę, ale i jej obsługa
okazała się zbyt skomplikowana przy obecnym stanie dziewczyny. Kciuk
nieustannie ześlizgiwał jej się z ząbkowanego kółka trącego.
-
Może pomogę? – zaproponował kierowca.
- Nie, nie trzeba – odparła Baśka,
rumieniąc się.
Próbowała
schować papierosa do kieszeni, ale nie zdążyła, bo mężczyzna wyciągnął z
kieszeni swoją zapalniczkę i bez problemu ją odpalił.
-
Dziękuję – rzuciła nieśmiało, wpatrując się w czubki swoich butów.
- Nie ma sprawy – odparł tamten,
ale wbrew oczekiwaniom dziewczyny nie oddalił się, tylko wciąż stał przed nią,
przyglądając jej się badawczo. – Coś się stało?
- Proszę sobie darować, mam dosyć
psychiatrów z odzysku – burknęła.
- Tylko chciałem pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy.
Baśka
poprawiła wiszącą jej na ramieniu torbę i odwróciła się na pięcie. Aż tak nisko
jeszcze nie upadła, żeby zwierzać się jakiemuś przypadkowo napotkanemu
facetowi. Przez podobny wyskok musiała skreślić jeden ze swoich ulubionych
barów z listy odwiedzanych. Chociaż z drugiej strony była to prawdopodobnie jej
ostatnia podróż na linii Żory-Jastrzębie, więc nawet nie odczułaby zakazu jazdy
tym autobusem.
Okazało
się, że odległość od przystanku do baśkowego mieszkania nie była duża, ale wystarczająca,
aby dziewczyna przemokła do suchej nitki. Wspinając się po schodach zostawiała
za sobą ślad w postaci kropel wody, skapujących z jej kurtki.
Baśka
przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi. Skrzypieniu zawiasów towarzyszyło
stukanie małych pazurków o podłogę. Zbudzony ze snu kot na zdrętwiałych łapach
pokonał długość pokoju, by po chwili wdrapać się swojej pani na ręce. Poczuła
ciepło jego małego ciałka i przeszedł ją dziwny dreszcz. Wrażenie kompletnego
rozbicia wzmogło się. Po raz pierwszy tak dobitnie uświadomiła sobie, że jest
zupełnie sama, że oprócz kota nie ma nikogo. Sierżant przytulił pyszczek do
policzka dziewczyny, ale gdy kropla deszczówki spłynęła z jej włosów wprost na
jego grzbiet otrząsnął się, prychnął zlękniony i zeskoczył na podłogę. Baśka
stała w bezruchu, odprowadzając kota wzrokiem. Z otępienia wytrącił ją dopiero
dźwięk telefonu. Podświetliła ekran, na którym pojawiła się informacja o pięciu
nieodebranych połączeniach i jednej wiadomości. Wszystkie były od tej samej
osoby. Jeszcze mocniej ścisnęło ją w żołądku. Skasowała połączenia i to samo
chciała zrobić z wiadomością. Przez chwilę trwała z palcem nad klawiszem usuń, ale ostatecznie zrezygnowała i
wcisnęła otwórz.
Basia, to nie tak jak myślisz. Oddzwoń do mnie, proszę.
To nie tak jak myślisz.
Najpopularniejsze i najgorsze usprawiedliwienie na świecie. Właściwie, to nawet
nie można tego nazwać usprawiedliwieniem. Stanowi raczej próbę uświadomienia
drugiej osobie, że jest kompletną kretynką, która nie potrafi zinterpretować
prostej sytuacji. To jak odwracanie kota ogonem.
Następna
wiadomość.
Jak ty nie zadzwonisz, to ja to zrobię. Po raz kolejny.
Pozwól mi się wytłumaczyć.
Ledwo
zdążyła przeczytać te kilka słów, telefon zaczął wibrować, a z głośnika
wydobyła się piskliwa melodia. Kubiak
- wyświetliło się na ekranie. Baśce serce podskoczyło do gardła i gwałtowniej
niż było to konieczne wcisnęła klawisz z symbolem czerwonej słuchawki. Nie
miała zamiaru z nim rozmawiać. Bo i nie było o czym. Wolała oszczędzić sobie
wysłuchiwania, jak naiwna była. Dobrze o tym wiedziała. Nie musiał uświadamiać
jej, że za dużo sobie wyobrażała. Miała tego świadomość.
Krótkie
piknięcie.
Odbierz ten cholerny telefon, Baśka!
Koniec.
Przytrzymała przez kilka sekund przycisk odrzucania połączenia, telefon wydał z
siebie ostatni dźwięk i wyłączył się. Dziewczyna wrzuciła go z powrotem do
torebki, poczym ściągnęła w końcu przemoczone buty i kurtkę, z której skapywała
woda, tworząc na podłodze w przedpokoju średniej wielkości kałużę.
Niespodziewanie
rozległo się nie tyle pukanie, co gorączkowe walenie w drzwi.
-
Baśka, otwórz! – Nieco stłumiony głos Kubiaka brzmiał rozpaczliwie. –
Słyszysz?! Musimy porozmawiać!
Zaniepokojona
dziewczyna zerknęła na zamek. Z ulgą dostrzegła, że mechanizm uniemożliwiający
dostanie się do środka był zasunięty. Pierwszy raz w życiu o tym nie
zapomniała. W tym samym momencie stojący po drugiej stronie drzwi Kubiak
nacisnął klamkę, ale napotkał opór. Po raz kolejny zaczął się dobijać.
-
Wiem, że tam jesteś! Nie rób ze mnie idioty!
W robieniu idioty jestem już mistrzynią
pomyślała z ironią. Z siebie, z innych…
-
Basia!
Dziewczyna
na palcach, by nie wywołać niepotrzebnego hałasu w postaci skrzypienia starej
podłogi przeszła przez pokój i usiadła na poręczy zapadniętej kanapy. Odpalając
papierosa, zastanawiała się, czy Michał nadal stoi pod drzwiami jej mieszkania,
czy może odpuścił. Kolejna donośna salwa pukania uświadomiła jej, że nie
odpuścił. Trwało to jednak krócej, niż za każdym poprzednim razem. Co więcej,
odgłos natarczywego walenia w drzwi zastąpił piskliwy głos Starej Raszpli.
Baśka wstrzymała oddech, nasłuchując, jak kobieta łaja Kubiaka. Po chwili do
jej uszu dotarł dźwięk tupotu jego butów, oznaczający, że staruszce udało się
przepędzić chłopaka. Baśka wstała i na miękkich nogach podeszła do okna.
Palcami rozchyliła żaluzje i przez powstałą szparę przypatrywała się, jak
Michał wsiada do stojącej na osiedlowym parkingu taksówki i odjeżdża.
Nie
zdążyła jednak nawet odetchnąć z ulgą, gdy rozległa się kolejna seria pukania
do drzwi. Baśka otrząsnęła się przestraszona, ale szybko uświadomiła sobie, że
to na pewno staruszka jest jego źródłem. Dziewczyna otworzyła drzwi, chcąc
podziękować kobiecie za przepędzenie Kubiaka, lecz gdy zobaczyła jej
zmarszczoną w szyderczym grymasie twarz, wszystkie pojednawcze chęci
natychmiast z niej wyparowały.
-
Co ty sobie wyobrażasz, nierządnico jedna?! – zaskrzeczała Stara Raszpla. – Tu
mieszkają porządni ludzie, a ty sobie kochasiów sprowadzasz?!
- Nikogo nie sprowadzałam –
zaprzeczyła Baśka.
- I jeszcze się wypiera! –
wykrzyknęła kobieta, rozglądając się wokoło, jakby wymieniała pojednawcze
spojrzenia z wyimaginowanymi świadkami zdarzenia. – Kto to widział, żeby młoda
dziewczyna takie rzeczy wyprawiała?! To się w głowie nie mieści!
- Nie powinno to panią obchodzić –
warknęła, czując, jak wzbiera się w niej coraz większy gniew. – To moje
mieszkanie i mogę w nim robić co mi się podoba.
- Nie twoje, tylko spółdzielni –
zauważyła triumfalnie staruszka, celując w Baśkę swoim sękatym paluchem. – Ja
tam zaraz zadzwonię i powiem, że urządzasz w tym lokalu dom publiczny!
- Niech pani lepiej uważa, żebym
w pani lokalu czegoś nie urządziła – wysyczała Baśka, nieświadomie odpalając
zapalniczkę, którą wciąż trzymała w dłoni. Dopiero przerażenie kryjące się w
wielkich jak talerze oczach Raszpli dało jej do zrozumienia, jak ten gest miał
się do wypowiedzianych przez nią słów.
Staruszka
wycofała się chyłkiem i zaczęła schodzić po schodach, nie przestając złorzeczyć
pod nosem. Baśka z hukiem zatrzasnęła drzwi, a następnie zasunęła rygiel zamka.
Miała dość wszystkiego. Czuła się okropnie zmęczona tym dniem. Wiedziała
jednak, że należało działać Z jednej strony wyjazd z Jastrzębia nie wchodził w
grę, nie mogła zostawić Sebastiana samego w barze, z drugiej musiała się stąd
wynieść najszybciej, jak to tylko możliwe.
Drżącymi
rękoma zaczęła wrzucać ubrania do walizki, nie tracąc czasu na składanie ich w
kostkę. Machinalnie ładowała kolejne koszulki i dżinsowe spodnie, ciesząc się w
duchu, że nie jest ich zbyt dużo. Spakowanie całego dobytku, łącznie z butami i
płytami CD nie zajęło jej wiele czasu. Po niespełna dziesięciu minutach stała
przy drzwiach z kotem na rękach i - oparta o niewielkich gabarytów walizkę na
kółkach - obrzucała ostatnim spojrzeniem mieszkanie, które właśnie miała
opuścić. Nie wiedziała jeszcze, gdzie pójdzie. Drobne oszczędności pewnie
umożliwią jej wynajęcie na kilka dni obskurnego pokoju w hotelu na obrzeżach
miasta, a tym, co miałoby nastąpić później, póki co nie chciała zaprzątać sobie
głowy.
Jej
wzrok padł na wystający spod kanapy czarny pasek od torby. Baśka postawiła
Sierżanta obok walizki i poszła po niemalże zapomnianą rzecz. Gdy wyciągała
zgubę, z jej środka wypadł skrawek wyblakłego paragonu, na którego odwrocie
wypisany był rząd cyfr. Numer telefonu Kamila, barmana, który spił ją w sztok,
a później namówił na zwierzenia. Chyba
oszalałam pomyślała dziewczyna, ale nie wahając się długo, wyciągnęła z
kieszeni komórkę. Odebrał po pierwszym sygnale, jakby doskonale wyczuł jej
desperację i obawiał się, że skapituluje.
-
Cześć, tu Baśka. Mogę wpaść?
Baśka robi chyba dobrze, nie odbierając od Kubiaka.
OdpowiedzUsuńNiech teraz pocierpi, narobił swoje, to niech ma.
Zastanawiam się co będzie z Kamilem.
Całuję :*
btw. informuj mnie tutaj w zakładce "spam" pomimo--wszystko.blogspot.com :)
Uparty jest Kubiak. I bardzo dobrze. Szkoda tylko, że nie dała mu szansy się wytłumaczyć.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że rola Kamila ograniczy się do rozmowy i przenocowania jej :D
Ale Baśka, no dlaczego ty go nie wpuściłaś?
OdpowiedzUsuńKurdę, w sumie to mam przeokropnie mieszane uczucia, co do zaistniałej sytuacji. Dlatego, że Baśka niby uparta, ale mogłą dać wytłumaczyć się przyjmującemu, nie jest ona pępkiem świata, mogła coś przeinaczyć, źle zrozumieć. Michał niby też uparty ale nie wytłumaczył na samym początku,a teraz musi czekać na swoją Baśkę, bo widać, że mu zależy na dziewczynie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam