wtorek, 27 stycznia 2015

Miejsce, które rzadko nazywam domem.

            Dziwne, trudne do nazwania uczucie ogarnęło ją, gdy weszła do środka. Wszystko było takie samo, jakim je zapamiętała – pokryte jasnopomarańczowymi tapetami ściany w salonie, nigdy nieużywane kryształowe wazony i salaterki na półkach zbitej z ciemnych desek meblościanki, a w przejściu prowadzącym do kuchni zamiast drzwi - kurtyna z pasków PCV.
            Lecz nawet w otoczeniu tych wszystkich znajomych przedmiotów, jej serce nie drgnęło radośnie, poruszone myślą jestem w domu. Bo właściwie niemożliwym jest zapałać nagle miłością do miejsca, z którego przez pół życia próbowało się uciec. Kiedy wydaje się, że ściany zaczynają zbliżać się do siebie, a podłoga drży, jakby pod wpływem trzęsienia ziemi, jedyne, co można czuć, to ucisk w klatce piersiowej, który uniemożliwia złapanie oddechu. Nie da się opędzić od wrażenia, że jest się zamkniętym w klatce.

            Na ekranie elektronicznego budzika pojawiły się cztery zera. Basia wstrzymała oddech, zaciskając kurczowo dłonie na trzymanym pod kołdrą plecaku. Wsłuchiwała się uważnie w otaczającą ją ciszę. Nie potrafiła ocenić, czy domownicy już śpią, bo nie słyszała ani ich rozmów, ani miarowych oddechów. Na palcach przebiegła przez pokój i lekko uchyliła drzwi. Przez utworzoną szparę niewiele mogła dojrzeć.
            W końcu zdecydowała się zaryzykować i, przewiesiwszy sobie plecak przez jedno ramię, wyszła na korytarz. Drzwi do pokoju Sylwii były zamknięte, a paski w prowadzącej do salonu futrynie wisiały nieruchomo. Baśka oparła się pokusie sprawdzenia, czy rodzice zasnęli już wystarczająco mocno. Nie chciała zbudzić ich przypadkowym nieostrożnym ruchem.
            Ściskając pod pachą kurtkę i parę zimowych butów, przekręciła zamek drzwi wejściowych. Miała wrażenie, że dźwięk, który wydał przypominał spadanie kilkusetkilogramowych żelaznych klocków. Zamarła na chwilę z ręką na klamce, ale do jej uszu nie dotarły żadne niepokojące odgłosy. Wszyscy smacznie spali. Stąpając delikatnie, wyszła z mieszkania. Nieudolnie starała się bezgłośnie wetknąć klucz do dziurki. Jak na złość, w nocy przeskakiwanie bolców wewnątrz zamka brzmiało wielokrotnie głośniej niż w dzień.
            Przeskakując po kilka stopni na raz, zbiegła po schodach prosto na skąpane w ciemności podwórko. Zadrżała, gdy owionął ją podmuch zimnego wiatru, jednak przystanąć, by założyć kurtkę i buty odważyła się dopiero gdy, ukryta pomiędzy drzewami, nabrała pewności, że żadne z rodziców nie dojrzy jej, wychylając się przez okno.
            To była jej pierwsza ucieczka z domu. Ośmioletnia wówczas Basia przez cztery godziny tułała się po wałczańskich uliczkach. W końcu jednak, znudzona i przemarznięta, zdecydowała się wrócić. Wtedy się nie udało, ale obiecała sobie, że następnym razem wszystko lepiej zaplanuje. Tak, następnym razem na pewno pójdzie jak z płatka.

            Baśka weszła za matką do salonu, ale zatrzymała się blisko drzwi, tak jakby chciała ułatwić sobie ewentualną ucieczkę. Czuła się obco, tak obco, jak nie czuła się nawet podczas pierwszej wizyty w mieszkaniu Kubiaka. Coś zakłuło ją w piersi na myśl o chłopaku.
            Jej matka też wyglądała na skrępowaną. Stała pośrodku pokoju, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Wpatrywała się w przestrzeń nad baśkowym ramieniem, aby za chwilę prześlizgnąć się spojrzeniem po sylwetce dziewczyny i na powrót utkwić je w jakimś odległym punkcie.
            - Pewnie jesteś zmęczona – odezwała się w końcu kobieta. – Usiądź sobie, zaraz przyniosę prześcieradło i pościelę ci tutaj. Chcesz się czegoś napić? Herbaty? Może jesteś głodna?
            Ta seria pytań trochę ją zaskoczyła. Dziewczyna pokręciła głową i uśmiechnęła się blado. Matka w odpowiedzi posłała jej w niczym nieprzypominający uśmiechu grymas, po czym wyszła z pomieszczenia. Baśka wiedziała, że powinna była ją zatrzymać, porozmawiać z nią, wyjaśnić powód swojej niezapowiedzianej wizyty, ale nie miała ochoty ani siły na pogaduszki. Z resztą, tak naprawdę sama nie do końca wiedziała, dlaczego tu przyjechała.
            Kobieta wróciła z naręczem równo poskładanych poszewek i oblekła w nie puchową kołdrę, wyciągniętą ze skrzyni wersalki. Gdy skończyła, przez chwilę stała jeszcze odwrócona tyłem do Baśki, jedną ręką wygładzając niewidzialne zmarszczki na kretonowej pościeli, a drugą starając się ukradkiem otrzeć coraz bardziej wilgotne oczy.
            - Przepraszam, że przyjechałam tak późno… i bez uprzedzenia. – To były pierwsze słowa, które wypowiedziała po przekroczeniu progu rodzinnego domu.
            Przez moment słychać było tylko pociąganie nosem, gdy nagle kobieta odwróciła się i porwała córkę w ramiona.
            - Nie przepraszaj – szepnęła, nie kryjąc już łez. – Tak bardzo się cieszę, że jesteś z powrotem.
            Znowu ta pewność, wyraźnie dosłyszalna, pomimo drżącego głosu.

            - Basiu, dziecko, co ty najlepszego zrobiłaś? – Kobieta przykucnęła, opierając dłonie na jej kolanach. – Wiesz, jak bardzo się o ciebie martwiłam?
            Dziewczyna milczała. Starała się unikać zatroskanego spojrzenia matki, wbijając wzrok w pustą przestrzeń ponad ramieniem stojącego przy drzwiach policjanta. Nie czuła się winna, tylko zażenowana tym, że dała się złapać. Zresztą, przecież nie zrobiła nic złego. Nie okradła nikogo, ani nie zabiła.
            - Słyszysz mnie? – Brak reakcji ze strony córki niemal doprowadził kobietę do łez. – Dlaczego nic nie mówisz?
            ‘Świetne miejsce na poważne rodzinne rozmowy’, pomyślała Baśka, uśmiechając się ironicznie pod nosem. Drewniane oparcie krzesełka boleśnie wpijało jej się w plecy, a jasne światło wiszących u sufitu jarzeniówek raziło w oczy.
            - Możemy już stąd iść? – odezwała się w końcu.
            Jej matka spojrzała na pilnującego przejścia funkcjonariusza. Ten prawie niezauważalnie skinął głową i przesunął się kilka kroków w prawo.
            - Tak, chodźmy.
            Kobieta wstała z kucek i zarzuciła córce ramię na barki. Razem opuściły budynek komendy, kierując się do czekającej przy wejściu taksówki.
            - Chcesz o tym porozmawiać teraz, czy w domu? – zapytała zatroskanym głosem, gdy samochód ruszył.
            Dziewczyna ponownie nie odpowiedziała. W ogóle nie miała zamiaru o tym rozmawiać.

            O dziwo, Baśka dobrze spała tej nocy. Gdy obudziła się w wigilijne popołudnie, wszyscy od dawna byli już na nogach. Zza drzwi dobiegały ją odgłosy krzątaniny i zapachy przygotowywanych na świąteczny stół potraw. Wcale nie miała ochoty na spotkanie twarzą w twarz z domownikami, ale dobrze wiedziała, że nie może spędzić całego dnia owinięta kołdrą. Poza tym, jej rodzinie należały się jakiekolwiek słowa wyjaśnienia.
            Niechętnie wyplątała się z pościeli, wzięła przewieszony przez poręcz fotela sweter i wychodząc z salonu narzuciła go na piżamę. Korytarz był pusty, za to z kuchni dochodziło pobrzękiwanie sztućców, bulgotanie zupy i monolog wygłaszany przez baśkową siostrę, która wcale nie próbowała zachować dyskretnego tonu.
            - Nie rozumiem cię, kobieto! – Sylwia lukrowała pierniczki, co jakiś czas zerkając na plecy stojącej przy kuchence matki. – Tyle łez przez nią wylałaś, a teraz przyjmujesz ją z otwartymi ramionami? Naprawdę łudzisz się, że ona się zmieniła? Jaką masz gwarancję, że znowu nie wyjedzie?
            Jej pytania pozostawały retorycznymi, bowiem kobieta ciągle mieszała w garnku z barszczem, nie odpowiedziawszy córce ani jednym słowem.
            - A właściwie, to dobrze by się stało, gdyby wyjechała – ciągnęła Sylwia, niezrażona brakiem reakcji ze strony matki. – Bez niej było nam lepiej, zawsze sprawiała tylko same problemy.
            Baśka odkaszlnęła, by zaznaczyć swoją obecność. Jej matka gwałtownie odwróciła się od kuchenki, ochlapując podłogę zupą, za to Sylwia tylko zmierzyła siostrę chłodnym spojrzeniem, a następnie wyszła z kuchni, fukając ostentacyjnie.
            Sierżant zeskoczył z parapetu, na którym przed chwilą się wylegiwał i wyszedł swojej pani na spotkanie. Najwidoczniej skosztował już świątecznej szynki, bo wyglądał na zadowolonego, a ogon miał uniesiony.
            - Dzień dobry – powiedziała Baśka, odganiając kota i zasiadając do porzuconych przez Sylwię pierniczków. – Moja kochana młodsza siostrzyczka chyba nie ucieszyła się, że wróciłam.
- Tak mi przykro, że to słyszałaś, Basieńko…
- Niepotrzebnie. – Dziewczyna wbiła wzrok w dekorowane przez siebie ciastko. – W zasadzie, to ona na ma rację. Beze mnie było wam lepiej.
- Co ty wygadujesz, kochanie? - Kobieta opuściła swoje dotychczasowe stanowisko przy kuchence i podeszła do starszej z córek.
- Nigdy nie byłam wymarzonym dzieckiem, nie zaprzeczaj. – Baśka sama była zaskoczona, jak łatwo przyszło jej to wyznanie.
- To nie znaczy, że ucieszyłam się, gdy zniknęłaś – odparła matka dziewczyny. - Każdego dnia zastanawiałam się, co się z tobą dzieje, prosiłam Boga, byś do nas wróciła.
- Nie wiem, co mam ci teraz powiedzieć…
- Że już nigdy nas nie opuścisz. – Ujęła córkę za nadgarstki. - Bo nie opuścisz, prawda?
            W jej głosie było tyle desperacji, że nawet Sierżant, podjadający gdzieś w kącie kawałek skradzionego surowego karpia, podniósł łebek, jakby nie chciał przegapić baśkowej odpowiedzi. Jednak zegar tykał, lodówka brzęczała, deszcz bębnił o parapet, a Baśka wciąż nie odpowiadała.
- Zupa – mruknęła w końcu.
- Co takiego? – Matka spojrzała na nią zdezorientowana.
- Zupa się przypala.

            Basia siedziała w kącie pokoju, podjadając pierniczki i grając na swoim nowiutkim Game Boyu, ale kątem oka co jakiś czas zerkała na klęczącą pod choinką Sylwię, która z nabożną czcią odwijała z kolorowego papieru kolejne prezenty. Wokół niej na podłodze leżał już sweter z reniferem, pluszowy niedźwiadek i plastikowy diadem księżniczki. Za każdym razem, gdy wyciągała którąś z tych rzeczy, unosiła ją wysoko do góry, a zgromadzona przy stole rodzina klaskała z ożywieniem.
            Gdy dziewczynka zabierała się do odpakowywania ostatniej paczki, wszyscy wbili w nią uważne spojrzenia. Dobrze wiedzieli, co znajdywało  się w środku – lalka, o której Sylwia marzyła przez cały rok. Basia na chwilę odłożyła konsolę i ze zmarszczonymi brwiami przypatrywała się, jak siostra rozrywa szeleszczący papier. Opakowanie wylądowało obok niedźwiadka. Jedna z ciotek pospieszyła się z oklaskami, jednak szybko przerwała ten aplauz, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Bowiem Sylwia nagle cała poczerwieniała, by po chwili wybuchnąć płaczem.
            - Nie taką chciałam! – wydarła się, uderzając zwiniętą w piąstkę dłonią o podłogę.
            Wszyscy zamarli. Tego się nie spodziewali. Myśleli, że dziewczynka, uszczęśliwiona wymarzonym prezentem, rzuci się każdemu po kolei na szyję, a później podbiegnie do okna, wykrzykując podziękowania w kierunku Świętego Mikołaja.
            Nikt nie zauważył, w którym momencie Basia zerwała się z zajmowanego dotychczas miejsca i podbiegła do siostry. Najpierw popatrzyła się na nią z wściekłością, a później wyrwała ze ściśniętej siostrzanej dłoni lalkę i bezceremonialnie urwała jej głowę.
            - Teraz bardziej ci się podoba? – warknęła, rzucając w Sylwię lalkowymi szczątkami i wyszła z pokoju, po drodze zgarniając talerz ciasteczek i swojego Game Boya.

            Jeszcze nigdy nie miała takiej tremy. No, może za wyjątkiem ostatniej rozmowy z Kubiakiem w jego mieszkaniu. Pierwszy raz od pięciu lat siedziała przy zastawionym wigilijnymi potrawami stole. Pierwszy raz od pięciu lat spędzała ten wieczór ze swoją rodziną. Czego miałaby im życzyć, łamiąc się opłatkiem? Spełnienia marzeń? Dobre sobie.
            Jej rodzice też byli wyraźnie spięci. Matka wbiła spojrzenie w czubki swoich pantofli, a ojciec nerwowo stukał knykciami o blat stołu. Nie dało się ukryć, że wszyscy chcieli mieć to już za sobą. Bez względu na to, jak gorąco zapewnialiby ją o swojej radości z powodu jej przyjazdu, Baśka wiedziała, że nie tak wyobrażali sobie te święta.
Po długiej, pełnej napięcia ciszy ojciec zastrzygł sumiastymi wąsami i podniósł się z krzesła. Obszedł stół dookoła, by stanąć naprzeciwko swojej starszej córki, która wpatrywała się w niego, starając się opanować drżenie.
            - Życzę ci, żebyś zawsze podejmowała dobre decyzje – przemówił. – Bądź szczęśliwa i sprawiaj radość tym, którzy znajdą się w pobliżu ciebie.
- Wszystkiego dobrego – odparła. Zastanawiała się, jak długo myślał nad tymi życzeniami. Doskonale wyczuła aluzję.
            Na widok zbliżającej się do niej matki, Baśka poczuła, jak wielka gula podchodzi jej do gardła i robi jej się niedobrze. Kobieta wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. I rzeczywiście, gdy przemówiła, jej głos był nieco zachrypnięty.
            - Szczęścia, córeczko - załkała. – Niech się spełni wszystko to, czego pragniesz.
- Dużo zdrowia, mamo.
            Szczęście, oboje życzyli jej szczęścia. Ale czym ono było? Powrotem do Jastrzębia? Powrotem do Michała?
            Baśka odwróciła się w stronę Sylwii. Ich spojrzenia spotkały się. Miały takie same brązowe oczy, takie same kręcone włosy i takie same wystające, kościste kolana, widoczne nawet przez gruby materiał dżinsów. Tak samo marszczyły nos, zastanawiając się nad czymś i tak samo zaciskały dłonie w pięści, jakby szykowały się do walki, gdy ktoś je denerwował. Dlaczego zatem tak ciężko było im przemówić takim samym językiem?
Baśka zrobiła krok do przodu, ale nagle jej siostra uśmiechnęła się kpiąco i odwróciła w drugą stronę. Żadna z dziewczyn nie zauważyła, jak ich matka ociera skapujące po policzkach łzy.
            Kolacja przebiegła w ciszy. Poza nielicznymi prośbami o podanie półmiska z kapustą, słychać było tylko płynące ze starego magnetofonu dźwięki kolęd. Co jakiś czas któreś z rodziców próbowało nawiązać rozmowę, ale ta szybko umierała z braku zaangażowania pozostałych. Wszyscy byli już tym bardzo zmęczeni, a najbardziej chyba Baśka, bo czuła się odpowiedzialna za tę dziwną sytuację. Dlatego po skończonej kolacji, postanowiła opuścić pomieszczenie, gdy tylko znalazła się ku temu sposobność.
            - Ja pozmywam! – zaproponowała, rzucając się po brudne talerze.
            Miała już dosyć widoku nieustannie załzawionych oczu matki, tej atmosfery, sztucznej grzeczności. Irytowało ją udawanie, że wszystko jest w porządku, obchodzenie się z nią jak z jajkiem, a jednocześnie nieudolne próby wyciągnięcia z niej, gdzie podziewała się dotychczas. Do tego ledwo powstrzymywała się od przyłożenia Sylwii, gdy ta prychała za każdym razem, kiedy Baśka otworzyła usta.
            Lecz nawet woda lejąca się strumieniem z kranu nie była w stanie zagłuszyć myśli. Baśka zaczęła żałować, że w ogóle tu przyjechała. Co jej wpadło do głowy? To był chyba najgłupszy pomysł w całym jej życiu. Mogła się przecież domyślić, że albo się obrażą, albo będą się nad nią litować. Trudno określić, co przyprawiało ją o większą irytację.
            Talerze były już pozmywane, jedzenie schowane do lodówki, a blaty lśniły czystością. Choć bardzo się starała, Baśka nie potrafiła już wymyślić powodu, dla którego mogłaby spędzić jeszcze trochę czasu z dala od rodzinnego stołu. Pogłaskała więc po grzbiecie plączącego jej się pod nogami Sierżanta i wróciła do salonu.
            - Ktoś do ciebie dzwonił. – Ojciec podał jej telefon.
            Kolana ugięły się pod nią, gdy tylko spojrzała na ekran. Pomimo że w głębi duszy miała nadzieję, że Michał będzie pamiętał o niej tego wieczora, kilkukrotnie zamrugała powiekami, by sprawdzić, czy aby przypadkiem jej się to nie przywidziało. Jednak informacja o trzech nieodebranych połączeniach i jednej wiadomości nadal widniała na ekranie telefonu. Kliknęła otwórz.

Wesołych świąt, Basiu.

            Pogładziła kciukiem pokryty odciskami ekran. Gdy czytała te trzy słowa, słyszała jego głos. Chciała zadzwonić, ale zanim wcisnęła zieloną słuchawkę, pewna myśl przemknęła jej przez głowę. A co, jeśli nie będą wiedzieli, o czym ze sobą rozmawiać? Co, jeśli po złożonych życzeniach zalegnie krępująca cisza? Odpowiedz.

Wesołych świąt.
__________________________________
a oto baśkowa dwudziestka. ciągle coś w niej poprawiałam, bo ciężko było mi opisać relacje panujące w tej rodzinie w taki sposób, żeby nie przedobrzyć w którąś stronę. jak to wyszło, ocenę pozostawiam Wam. dziękuję za to, że jesteście (pod poprzednim rozdziałem padł dotychczasowy rekord komentarzy) i za to, że swoim zniecierpliwieniem motywujecie mnie do dalszego pisania.
wszystkim studentom, którzy - tak jak ja - zmagają się z sesją życzę powodzenia. rozwalimy to! :)
miłych ferii, trwających, czy też nadchodzących,
aśka.

4 komentarze:

  1. czytalam ten rozdział z zapartym tchem. jestem pod ogromnym wrażeniem tego jak opisalac sytuacje w jej rodzinnym domu podczas swiatm dziewczyno jesteś genialna.! M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wyszło idealnie. Naprawdę. Aż nie wiem, co tu można dodać.
    Może to, ze chociaż Baśka idealnym dzieckiem nie jest i nie była, to ta jej siostra nieźle działa na nerwy.
    Nie przypominaj o sesji...chlip chlip. Ale damy radę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam na ten blog przez przypadek, niedawno ( wczoraj albo przedwczoraj), ale coś mnie w nim urzekło. Jakaś niepowtarzalna atmosfera, dziwne sytuacje z nutką komizmu i twój sposób pisania. To nadaje temu opowiadaniu takiej lekkości, że nie sposób się oderwać.
    I może nie będzie mnie tu w dniu kiedy pojawi się następny rozdział (a, mam nadzieję, że pojawi się dość szybko), to na pewno wejdę tu jeszcze kiedyś.
    Czekam na następny :)
    Buziaczki TL :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Święta Basi bardzo przypominają moje, kiedy rodzina sobie o mnie przypomina. Nie wiem co jest gorsze, takie święta jak u Basi czy samotne przy pizzy.
    Mam nadzieje, ze po świętach Baśka wróci do Jastrzębia do Michała. Ze nie ucieknie od niego.
    To opowiadanie jest cudowne. :-) cieszę się, ze tutaj trafilam. Nawet nie wiem kiedy minelo mi te 20 rozdzialow. Z nie cierpliwością czekam na kolejny rozdział i juz dodaje twojego bloga do obserwowanych :-)
    Pozdrawiam cieplutko :-*

    OdpowiedzUsuń